Po raz kolejny przyglądam
się cudownym obrazom jednego z moich mistrzów, Edwarda Hoppera. Ten Vermeer XX
w. nie przestaje mnie fascynować, chociaż pierwsze zderzenie z prostota i
surowością jego malarskich opowieści pozostawiło więcej znaków zapytania niż
zachwytu. Dziś widzę doskonałość każdego elementu, począwszy od wyważonej, choć
często ryzykownej kompozycji, w której każda plama barwna, każdy kształt mają
swoje logiczne uzasadnienie, po klimat, w tworzeniu którego Hopper jest
niezrównany. Koloryt zachwyca. Różnorodność
złamanych bieli w połączeniu ze świetlistymi błękitami, oliwkami i karminami, czyste
zielenie i nasycone brązy, tworzą za każdym razem harmonijną, spójną całość. Kontrastowe
cienie, ukośnie przecinające statyczną, jak
się wydaje kompozycję, wzmacniają bezruch woskowo nieruchomych postaci.
Zapatrzenie, nieobecność i pozorny spokój przyciągają i odpychają, a intymność opowiadanych
historii daje poczucie bliskiej obecności, stawiając nas w roli ukrytego obserwatora.
Wejrzyjcie w głąb obrazów
Hoppera.
dla mnie to takie szemrzące obrazy ...
OdpowiedzUsuńtrzeba się mocno wsłuchać/wpatrzeć/wczuć, żeby "zaechało" (to od "echa")
:o)